Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
wa w mym ogrodzie... lecz ja nie dam tak łamać drzew mojej duszy.
(Patrząc przenikliwie)
Ty jesteś jeden z tych 40! i na wypadek jeśli się nie powiedzie im, chcesz władać mojem zaufaniem?
CHOERINA: Chcę widzieć Twój tron czarnym, chcę abyś oddała się Szatanowi w czarnej mszy — jak bogini egipska ze swym bratem rządząc... Bo ty możesz być gorsza, niż wszystko co świat wymyślił — niż Messalina, Teodora, Medea i Hekate, lecz mnie weź za praeceptora.
B. TEOFANU: Nie uda ci się uczynić ze mnie twego medjum.
Jestem góra, którą przenika tysiąc źródeł i strumieni, lecz nieprzenikliwa jestem dla twych magnetyzmów, jak adyjamant.
CHOERINA: (dwornie kłaniając się) Chciałem rozerwać tylko Twą melancholię, o Bazilisso! umierający Kosmokrator, Twój pierwszy mąż, uczynił mnie naczelnikiem zabaw. Ty zaś uczyń mnie korybantem w tańcu 40 bram!
B. TEOFANU: Choerina, masz wielką zasługę, iżeś mi przywrócił świadomość realnego życia. Z podłymi i szalbierzami nie należy zrywać — wy jesteście oknami na istotne ludzkie instynkty...
Patrz, tam czai się X. Teodora — pewno chce ciebie wypytać, czyś mię zwiódł.
CHOERINA: (idąc na ubocze) Kiedy ją przywali góra, Ona ugnie się, aby górę podnieść aż do gwiazd.
Znajdzie jednak małą garść prawdy, która jej złamie krzyże.
Bądź co bądź, wolę być zbankrutowanym na talencie,