Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
B. TEOFANU: (złowieszczo) Nikomu nie wolno tam iść, kogo Anioł Otchłani nie zawoła...
Nie jestem już z tych, którzy idą we śnie, którzy działają jak medja pod magnetycznymi rękoma Mai, złudy. Ja sama biorę na siebie wszelkie odkupienie zła, w które oślizga się i w którem krąży życie człowiecze.
Ja odkupiam tej nocy wszystko morderstwo, wszelką zbrodnię Złotego Pałacu. Jestem Słońce, które wznosi i zabija.
Wierzaj mi — ten Pałac w krwawych przedświtach stanie się już białym.
(Niosąc Agni w trybularzu, otoczona kapłanami wschodnimi, idzie między ucztujących, to wchodząc w bramy z kości słoniowej, ze złota, z żelaznego drzewa lub elektronu — to zjawia się na krużgankach zawsze z kimś innym blisko siebie, który nagle znika. Ucztującym zagląda w twarze, jakby je sobie przypomnieć chciała.
Uczta jest zmięszanym rozgwarem głosów, staje się coraz podobniejszą do huczącego dziko morza — które istotnie huczy też w Złotym Rogu).
PREPOZITES: (zdumiony do B. Nikefora) Kosmokratorze — nigdy jeszcze święte Augusty nie mawiały wprost do ludu.
(B. Nikefor marszczy się. Prepozites wydaje rozkaz podwładnemu).
W. EUNUCH: Rozkazujcie, zacni goście — oto wnoszą wam potrawy. Zabawiajcie się z radością. Jakże zdrowie żon waszych, Przezacni Ambasadorowie?
AMBASADOR ARABSKI: Jak miewają się żony Kalifa? ale o tem pomówimy na ucho.
BAZYLI EUNUCH: Spójrzcie, o mili goście i wy jeńcy