Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
prowincje i królestwa, z których ściągam pułki, nie byłoby końca do jutra. Czego chce twój kniaź z pragnień rozsądnych?
NORMAN: (do Teofanu, podając jej klatką z orłami) A Tobie, Władczyni — mówi kniaź mój! jeśli te orły dwa wrócą do gniazd swych na porohy Dniepru — będzie to znak dla ludu naszego, iż kniaź powróci do Kijowa z orlicą Zjawienia Bożego.
B. TEOFANU: Te orły wypuszczone będą z wieży zamku. One dosięgną przepaści nieba, lecz nie dosięgnie ślepy i bezskrzydły, okrutny barbarzyniec gwiezdnych przepaści — Teofanu.
(Kniaź Światosław powstaje i zrywa z twarzy przyłbicą).
WSZYSCY: Światosław!
ŚWIATOSŁAW: Ha — niedosięgnie ślepy i bezskrzydlaty barbarzyniec? Tak! ale dusza moja istniała, kiedy słońca nie było — gdy świat ten był rozświetlany tylko przez gromy Światowida. Ja — niewolnik! ale rozbudzony, idą na szturm, gdzie za cmentarzem waszej Bizancjum kryją się zorze nowej Słowiańszczyzny!
(Wbiega Jan Cymisches, w zbroi).
J. CYMISCHES: Kosmokratorze, ośmieliłem się zerwać me wiązy, aby jak szybkobiegacz dawny umrzeć z krzykiem: zwycięstwo nasze!
Na lądzie zgubi rossów, że się rozpraszają w grabieży — z jeńcami okrutnie czynią, krzyżując ich, na pal wbijając, biorąc za cel dla strzał.
W monasterach księżom wbijają gwoździe do głów — gasząc światło ich duszom.
B. NIKEFOR: Jestże to prawda?