Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
(Odbiegają wszyscy, wchodzi ślepy Melodos, z oczyma pokrwawionymi, wygląd zdradza obłąkanego).
B. NIKEFOR: Jesteś świętym, że nie lękasz się zostać czy może liczysz jeszcze na me skarby?
MELODOS: Męczarnia jest putrefakcją, gdzie dusza przebywa sublimację. Zwano mnie Roman Melodos. Nie wiem, kto mnie porwał, z czyjego rozkazu kat mię wzroku pozbawił — od rozjarzonego żelaza wypłynęły oczy moje —
B. NIKEFOR: I gdy zagasnął ci świat — ujrzałeś —
R. MELODOS: Na rydwanie tryumfalnym Antymonu — jadę z Bazilissą oglądać cuda przyrody.
B. TEOFANU: Idźcie odemnie już, lub ja, ptak Oceanu, upuszczę was w dolinę, o której Bóg zapomniał —
(Nikefor daje rękę ślepcowi i wychodzą).
B. TEOFANU: Szumią bory czarne — na potwornej górze mrocznej lśni zamek. W zamku tym żyje Niewiadomy i na ołtarzu serce moje spala. Oh, już są brylanty na moich czarnych węglach — już mam wieczne światło, migocące w mroku — gdyż słońce już zgasło — słońce Bóg już zgasło!... Ach! słońce zgasło! Wyjedź ze mną na morze ciemności, ze mną — o mój Niewiadomy, który ogarnąłeś duszę moją na Misterjach!
B. NIKEFOR: (kryjąc się za kolumnę) Na wirchu szczęścia jest jakieś tajemnicze słowo i muszę je usłyszeć.
(Idzie między Potwory kamienne patrzące ku miastu, które tajemniczy się ogniami wśród mroków. Mag wchodzi).
B. TEOFANU: Cóź, Chaldejczyku? MAG: Zaćmiły się Twoje gwiazdy — nie czyń, co zamierzyłaś.