Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
B. TEOFANU: Zamierzałam zło. Zamierzam teraz dobro. Gdybym czyniła, co zechcę, nie pytałabym mych gwiazd o to, co muszę.
MAG: Są gwiazdy, które mają łańcuchy i są skrzydła, które lecą w gwiazdy.
B. TEOFANU: I są skrzydła, które mają łańcuchy i nie podźwigną gwiazd.
MAG: Widziałem duszę Twoją, jak szła wśród lodowatych pustyń i bojaźliwie zakołatała w olbrzymie kamienne bramy Tego, który trwa w ogniu.
B. TEOFANU: Uczułam radość — niech ci będzie nagrodą za czarne błyskawice objawień Twoich. Któż jest mój wybrany?
MAG: Myśliciel wieczny Złego — przynajmniej tych głębin, które ludzkość zawsze nazywa złemi.
B. TEOFANU: Gdzież spotkam się z Nim?
MAG: Już nigdzie —
B. TEOFANU: więc go niema?
MAG: Przyciąga myśli Twe nad górami księżycowemi w mrok najgłębszy. Jako człowieka spotkałaś go raz jeden.
B. TEOFANU: Magu, nie mogę cię obdarzyć brylantami, gdyż idziesz wśród gwiazd — więc przyjmij me wyznanie: jestem niewinną.
B. NIKEFOR: (szeptem z za Potworu Hipopotama, który dusi w zębach oblewającego jadem krokodyla) Możesz to rzec, zamknąwszy w klasztorze pięć księżniczek?
B. TEOFANU: (biorąc głos jego za Maga) Chwila męki odkryła im powołanie władczyń.
B. NIKEFOR: Otrucie ojca?
B. TEOFANU: To była hekatomba najwyższa miłości, do której się wzniosło serce Romana.