Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
B. TEOFANU: Mówią o kochankach, którzy przychodzili do mnie nocami — podobno miewałam dziwne omdlenia!
J. CYMISCHES: Baśnie to są wierutne. Najlepszy dowód, że Mały Eunuch spał na progu Twej komnaty, nie można byłoby otworzyć drzwi, nie zbudziwszy go.
B. TEOFANU: Tak, temu pacholęciu można wierzyć!... Miałeś nademną potworną władzę miłości i za to musisz zginąć!
J. CYMISCHES: Przed śmiercią powiem — — zaczarowany był pierścień. Ty Bazilisso, zostałaś jednak czystsza od gwiazd!
B. TEOFANU: Pochlebstwami usiłujesz zakrążyć myśli moje... Musicie zginąć.
J. CYMISCHES: Jeśli Twoja metafizyczna wola musi koniecznie zabić ośmioro ludzi winnych i zbrodniczych, tnij sznur.
B. TEOFANU: Nie umiem już zabijać... Mam wstręt... do takiej krwi...
J. CYMISCHES: Zawołaj straż, zbudź Bazileusa, bądź szczęśliwa, o Najcudowniejsza z kobiet —
B. TEOFANU: Milcz, bo za to jedno gotowam ciąć sznur!
J. CYMISCHES: Śpiesz się — to nie jest najmilsza rzecz wisieć skazanemu nad Tarpejską skałą.
B. TEOFANU: Wróciłeś mi moją wiarę w siebie...
Jeśli mi dasz słowo rycerza —
J. CYMISCHES: Daję Ci słowo rycerza, że przejdę po sznurze z towarzyszami; jeśli zapewnisz nam wyjście, wyjdziemy nie skalawszy rąk. Natychmiast opuszczę Bizantyjskie mocarstwo, nie wrócę już — własnowolny banita.