Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
TEOFANU: Wszakże ty jesteś mój brat, który młodzieniaszkiem uciekł z bandą cyganów?
CHOERINA: Anastazjo! (zginąłem!) o Bazilisso, mylisz się!...
TEOFANU: Czy nie przynosisz mi pozdrowień od mego mądrego cichego ojca Kraterosa?
(Choerina ukazuje, ostrzegając, leżącego tuż u stóp dostojnika)
Nie lękaj się, to jest jedyny Człowiek z obecnych tu istot. Mów swobodnie.
CHOERINA: Tatuńcio rozpił się biedaczysko... z powodu tej hańby... jaką lęka się ściągnąć na Ciebie, Najwiętobliwsza Władczyni!
TEOFANU: ?
CHOERINA: Ano, że mama nasza założyła dom publiczny!
TEOFANU: Czyż jej brakowało środków do życia tam w Hiszpanii, dokąd wysłał ją Cesarz Konstantyn?
CHOERINA: ....aby nie hańbiła tronu tak, lecz tęsknota przemogła za świętymi kościołami i za swojskim Pryjapem.
TEOFANU: Za nisko ją cenisz... Matka nasza jest żywiołem genialnym, tułającą się Bachantką bez umarłego dawno Djonizosa... Może jej potrzeba pieniędzy... dam ten klejnot —
CHOERINA — upuść nieznacznie —
TEOFANU: (dając mu jawnie) zakup jej ogród i dom nad morzem.
Ojca mego pozdrów — bardzo mego Ojca pozdrawiam — tego starego człowieka — cudne dziecko, które dziwnym prawem wywołało i wyprzedza mój Byt...
Powiedz mu, że kocham zawsze gwiazdy, niech i On