Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
usypałem konstelację z olbrzymich brylantów, abyś czuła się już tu na ziemi wniebowziętą!
TEOFANU: Nazwałeś mię Afrodis — dodaj Anaitis: Afrodyte Niewinna, której składano ludzkie ofiary.
B. ROMAN: Mamże zaczerpnąć w kielich z sardoniku krwi?
TEOFANU: Nie, chcę krwi milczenia z głuchych murów klasztornych.
B. ROMAN: Wiem, nie mów — ja pójdę niezadługo do klasztoru umarłych — teraz nie — lub może — będę miał siły i teraz — zażądaj — zostaniesz Sama w tych olbrzymich pałacowych grobach.
TEOFANU: Chcę milczenia Twej matki i Twych pięciu sióstr.
B. ROMAN: Matka zemdlała podchodząc do trumny, lecz nie wyrzekła nic.
TEOFANU: Ja sama jej powiedziałam! I siostry muszą wiedzieć, że jesteś mordercą.
B. ROMAN: Żartujesz Teofanu! To są prawdziwe księżniczki: wybujałe kwiaty pobożności, nauki, wdzięku i szlachetnej dumy! Same nazwy jak dźwięk ogrodowej kaskady: Zoe, Teodora, Anna, Agata i Teofanu. Matka moja biała brzoza płacząca nad mogiłą tak niedawną — ach, zapomniałem i rozrzewniam się — to —
(śmieje się nerwowo)
TEOFANU: Tak będzie lepiej dla gwiazd ich —
(w oddali słychać jęki, płacz wielu głosów).
B. ROMAN: Niewolnikom wymierzają chłostę — lecz któżby śmiał w pobliżu trumny? nie — to głosy kobiet, które tu idą — głosy mych sióstr, Teofanu!
TEOFANU: zmieniają im haftowane chitony na gruby brunatny habit kalojery.