Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
i siadać — i poważnie po takich lekcyach mówił: Jeśli zastosujesz się do tych precept — będziesz długo rządził monarchią Rzymian, (po chwili) Podziwiam Cię, że nigdy nie miewasz wyrzutów sumienia! (po chwili)
Podziwiam cię, że możesz tak wytrwać nieruchomo i w milczeniu.
TEOFANU: Zwykłam do milczenia i nieruchomości, gdym pasła kozy na skałach Tajgetu — w dali błyszczało morze, nocą mówiły do mnie gwiazdy.
B. ROMAN: To też odwdzięczył ci się bóg morski Proteusz i zmienił cię w niedostępną konstelację.
TEOFANU: Mylisz się, synu uczonego ojca — nie zmieniłam się, jestem boginią.
B. ROMAN: (klękając przed nią) O moja Afrodis, pozwól bym ucałował krzyże na twoich kolanach. Mam takie szaleństwo ofiar składanych Tobie na najbardziej przepaścistych ołtarzach, żem dla ciebie spełnił ten gorzej niż kainowy występek. I żal mi, że nie żyję w czasach świętego Jana, gdy można było ofiarować jego głowę na tacy.
TEOFANU: Nie spotkałam jeszcze świętego Jana.
B. ROMAN: Wszystko co uczyniłem dla Ciebie jest tak mało! Twój posąg wystawiłem w parku Dafne zamiast bogini. Z mozajek uczyniłem ci komnatę zwaną Muzyka. Na wyspie morza usypałem grotę ametystami — i karmię w niej muszle perłowe i heloboron, mięczaka dającego purpurę na zbrzeża Twych szat. W zatoce morskiej mnożę straszydła głębin: ryby z lampami nad głową — potworne głowonogi wiodące walkę ze sobą w okresie rui. Sypialnię Twą uczyniłem z czarnych nefrytów, kamienia, który już zupełnie nie ma ceny — i na tym mroku