Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
PRZEORYSZA: Odziane w ubiór mieszkańców nieba będą żyć z aniołami!!
TEOFANU: Idźcie, siostry moje — i odnajdźcie się w nieśmiertelnej mocy — abyście potem z wyżyny tronów mogły walczyć z fałszem.
(Zoe, Anna i Teofanu płaczą)
KS. AGATA: Więc choć matki naszej nie zamykaj —
TEOFANU: Ulegam Tobie — byłaś dozorczynią umierającego ojca —
KS. TEODORA: zatrutego!
DESPOTIS HELENA: (prędko) Widzicie, ona nie jest taka zła — rzućcie się jej do nóg dzieweczki moje.
KS. AGATA: Nie czyńcie tego siostry — z weselem idźmy w zimne kurytarze, które nas powiodą do nieba.
(Mniszki otaczają Księżniczki i szepcąc modlitwę, nożycami zbierają się obcinać im włosy).
KS. TEODORA: Bazileus milczy — może i on już otruty — bracie mój, strzeż się Teofany!
B. ROMAN: (otwierając oczy, wpół nieprzytomny) Nie obcinajcie im włosów, które są jak lawospady czarne i płomienne —
PRZEORYSZA: To się sprzeciwia kanonom ich świętego wyrzeczenia, o Kosmokratorze!
ZOE: (przechodząc do B. Romana mówi cicho) Więzi mnie ona, gdyż byłam Twoją kochanką —
TEOFANU: (uśmiechając się) Nie, dziecko, nie — to mnie tak mało obchodzi.
B. ROMAN: Teofanu, ja będę krzyczał, że jestem nikczemny! Niech mnie wypędzą na pustynię —
TEOFANU: Pomyślą, żeś obłąkany i nie uwierzą, bo nie jesteś dość niewinny, aby cię spotkało osamotnienie.