Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
SEIF EDDEWLET: Chwała ci wiekuistny Allahu! nie cenię życia mego, ani moich współbraci, bo wszyscy wypalić się musimy w lampie Twojej — ale Ty zwyciężasz!
Patrz, Mutenabbi!
Taką bitwę widzi się tylko raz w ciągu wielokrotnych wcieleń na ziemi — tę bitwę zaśpiewał mi Bóg na harfie olbrzymiego nieba, gdzie lśni djament Wegi, jak łza duszy.
MUTENABBI: (uderza w struny)
Kłębami dymu zaciemnia się słońca wschód
i mrok nocy zdławiony jest wrogim tłumem.
Zmęczyły się lance od pchnięć, mierząc wciąż w zbroje i tarcze — zmęczyły się orłów stada, walcząc z wichurą i gromem.
Idzie za Tobą zawsze wojsko chmur, koni i ptaków:
gdy zwalczasz wroga zostają tylko czerepy na ziemi.
Tak Cię wysoko wznoszą Twa mądrość i męstwo, że lud Cię ma za wiedzącego tajemnicę światów.
SEIF EDDEWLET: Gdy mroczną nocą przebywam ziemię szeroką — jestem Ja tajemnica, którą okrywa noc!
MUTENABBI: Zamek Hadesu Alhamra pełen krwi —
a chmury ciemne wzdymają się powodzią:
karmiły niegdyś kraj, dziś karmią kości
i morze dzikie zgonu wzdyma się dokoła murów.
W obłędzie zamek drży — i aby ujść przed zgonem,
otoczył się zmarłymi on jak talizmanem.
Tu zmarli tworzą sąd i zmienny kładną wyrok:
uciskający greko-rossy stają się ścieśnieni.
W zbrojach tu wojska lśnią, w żelazach tak lśnią konie,
że w błyskawicy niema nic prócz błyśnięć.