Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
SEIF EDDEWLET: Lecz gdy jedna i ta sama gwiazda jest duchem dwóch wrogich grodów miłość staje się tylko tęsknotą, aby się stać Jednym!
TEOFANU: Jeśli tych dwoje staną się wszystkiem — to gdzie ich Bóg?
SEIF EDDEWLET: On jest w sercu, które dla Niego złamanem zostało.
TEOFANU: Więc zasługą jest niewolniczo oddać się nieszczęściu?
SEIF EDDEWLET: Nieszczęścia niema tam, gdzie jest najwspanialsza wiedza, do której Bóg wiedzie swych przyjaciół: wiedza utajonego — zmierzch i jutrzenki zmartwychwstania.
TEOFANU: Jakie możemy znać tamten brzeg — nie wiedząc czem tu jest życie?
SEIF EDDEWLET: W mgłach uduchowionych, które z rzek mojej krwi się dobywają wśród puszczy niezmiernej mego ciała, prześwieca gwiazda — odległa o miliony przestrzeni ziemnych, straszliwa, nieprawdopodobna: staje się w moczarze moim iskrą tylko — i świeci na najgłębszem dnie — to Bóg! nie, to dopiero pierwszy promień Jego tronu.
Dla obudzonych z realizmu głupoty ludzkiej niema już przemiany: każdy dzień jest najwyższem świętem, każdy ruch staje się ofiarą, a każda myśl zakonem i jego posłuszeństwem.
TEOFANU: Zaiste, jesteś mieczem państwa bożego! Królu, czy znasz Nikefora?
SEIF EDDEWLET: To straszny lew — jeśli wygra tę bitwę, będzie mógł konia swego wkrótce nakarmić w przybytku Kaaby na czarnym świętym meteorolicie.