Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
(wskakuje na konia — patrzy w Teofanu — mówi tak, że tylko ona go słyszy)

Gabat ua săufu buhdi ak dămiha
săhaba amal kalbi fil lajali — —[1]

TEOFANU: Stój! zatrzymajcie — proszę ciebie Stratopedarcho, każ go dogonić najlepszym Twym jeźdźcom — i niech mu powiedzą, że ja pójdę z nim w pustynię
NIKEFOR: Janie, okiełzaj wicher — dosiądź błyskawicy — (ciszej do siebie) i przywieź mój zgon.
JAN CYMISCHES: (z ironią do Teofanu) Będąc nikim — zaiste, nie zdołam wypełnić jawnych życzeń Nikefora.
(Oddala się bystro — słychać tętent rozpędzonego konia).
ŚW. ATANAZY: (do Teofanu) Nie zrywaj przewiązek — pójdę po zioła, które tam rosną — one cię uspokoją!
TEOFANU: Idź po gwiazdy, które tam gasną — one mnie zabiją!
(św. Atanazy wychodzi).
MUTENABBI: (myśląc o Seif Eddewlecie) Na sercu moim złożyłeś sygnet krwawiący wieczysty i będzie ono otwarte tylko dla widm i nieszczęścia.
(do Nikefora)
Żegnaj mi, Domestiku! masz w sobie i Ty grot męczarni, że musisz iść w mroku wyżyn, gdzie zgasła jutrznia Seifa.
(oddala się wraz z rycerzami)
NIKEFOR: (czyta list) Synu, Synu, padł na miejscu — o włócznio przyjaciela!
ŻOŁNIERZE: Dać mu wody ze śniegiem.
  1. Zniknęła — i odgłos oddalających się jej kroków,
    nadzieję serca mego wiedzie w mrok.