Przejdź do zawartości

Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Musiała już usnąć — pomyślał.
Ale zdecydowanie się na rozmowę z żoną, usiłowanie odemknięcia drzwi jej pokoju zużyły już gorączkową energię, powstałą pod wpływem niepewności i rozpaczy. Nie miał już odwagi zastukać powtórnie, stał w korytarzu i myślał:
— Helena śpi, jeżeli ją obudzę, cóż jej powiem?
Postawił lampkę na ziemi, oparł się o ścianę, wsłuchiwał się w szmery, dochodzące z ulic pogrążonego we śnie Paryża i myślał. Zdawało mu się, że widzi przed sobą Helenę leżącą w łóżku, widzi gruby warkocz, okalający jej głowę, że słyszy jednostajny oddech, który falistym ruchem unosi cienką nocną koszulę, przybraną delikatnemi koronkami. Na myśl tę przejął go dreszcz miłosnego wzruszenia a wraz z nim wróciła nieśmiałość, jaką wzbudzała w nim zawsze żądza pieszczot Heleny. I znów w wyobraźni dosnuwał dalszy ciąg tej sceny:
— Cóż jej powiem?... Skłamałaś!... Cóż ona odpowie?...
Przewidywał tysiączne wymówki, któremi Helena zechce usprawiedliwić przechadzkę swą z Armandem i powody, które ją do kłamstwa skłoniły.
— Zapytam ją: czy kochasz Armanda?...