Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szne, do głębi przejmujące krzyki, że wszyscy, ogarnięci strachem panicznym, wskoczyli, jeden po drugim, z okrętu na czółno i rzucili się do wioseł. Jeszcze nie odpłynęli dwustu kroków, gdy trzecia fala nadeszła i podniosła okręt ze skały.
Zagiel się nadął: zdawało się, że okręt pobieży wślad za łodzią; lecz nagle zaczął iść na dół, niżej i niżej, jakby jakaś niewidzialna ręka go na dno ciągnęła... I morze zamknęło się po nad nim.
W głębokiem milczeniu, oszołomieni rozdzierającym krzykiem tych nieszczęśliwych, obezwładnionych na dnie okrętu, majtkowie wiosłowali ku wybrzeżu. Lecz zaledwie wylądowali, gdy Hoseason, ockniony jakby z uśpienia, rozkazał majtkom rzucić się do Alana, mówiąc, że tenże ma wielką sumę pieniędzy przy sobie, że on to był przyczyną rozbicia się okrętu i zatonięcia towarzyszy, i że jednym zamachem osiągną zemstę i bogactwo.
Siedmiu było przeciw jednemu — nie miał o co oprzeć się plecami, a majtkowie zaczęli zachodzić z tyłu.
— Wtedy — mówił Alan — mały człowiek z rudą głową, Riach, ujął się za mną. Spytał majtków, czyż kary się nie boją? Sam stanę za jego plecami — zawołał.
— Riach jeden z pomiędzy nich nie jest do gruntu zepsuty: posiada iskrę ludzkości.
— I dla mnie okazał się w końcu dobrym, — powiedziałem — chociaż wprzód prześladował mnie, jak inni.