Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmieni naszą sytuację. A teraz, skoro już powiedzieliśmy sobie wszystko, odchodzę... i będę się starał wcześnie powrócić.
Tu zwrócił się ku drzwiom.
— Wszak wiesz, poczęła z cicha Klotylda, spuszczając oczy, wiesz, że nic już nie pozostało.
— Jakto... nic? zawołał opryskliwie, zwracając się ku niej.
— Nie mam ani grosza.
— Zkąd... jakim sposobem? Niedawno zostawiłem ci luidora?
— Tak... przed ośmiu dniami.
— Obecnie, sam nic nie posiadam, lecz to już na szczęście po raz ostatni. Weź to, co ci dać mogę!
Tu położył na komodzie dwie sztuki drobnej monety i nie chcąc słyszeć skarg więcej, wybiegł z pokoju.
Była godzina szósta wieczorem.
Młoda kobieta stała przez kilka sukund nieruchoma, jak w miejscu przybita, wreszcie otarła łzy, spływające jej na policzki, wdziała płaszczyk, którego kaptur zarzuciła na głowę i wyszła dla zakupienia skromnej żywności na wieczerzę.
Październik miał się ku schyłkowi. W tej porze roku noc szybko zapada. Ciemność zaległa ów pokój zupełnie Za powrotem Klotylda z trwogą spostrzegła, że jedyny kawałek świecy, jaki pozostał w lichtarzu, mógł zaledwie jej służyć przez godzinę.
— Trzeba więc było przepędzić wieczór w ciemnościach, nie mając możności rozerwania się nawet jaką robotą ręczną.