Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeskoczyli! Ach!...
Tu baronowa wydawszy krzyk głośny upadła na krzesło i zakryła twarz rękoma.
— Dyano! wołała Herminia bledniejąc. Dyano, ty mnie przerażasz. Zkąd i dla czego ów krzyk. Mów co się stało?
— Co, odpowiedziała pani de Ferier, Gontran wpadł do rzeki!
— Jestżeś pewną że to on?
— Czy jestem pewną? Zbyt pewną, niestety! Wpatrywałam się dobrze, zresztą moja droga nawykłam do jego upadków z konia. Zniknęli oboje, on i Norma, a potem Norma się tylko ukazała. Ach! oby tylko nie wyrządził sobie nic złego. Oby nie złamał ręki lub nogi. Drżę cała, biegnąć potrzeba, a tak chciałabym patrzeć jeszcze.
To mówiąc, Dyana wskoczyła powtórnie na krzesło, a wymierzając szkła swojej lornetki na ową fatalną rzekę, wydała okrzyk, ale tym razem okrzyk radości.
— Nie, nie! mówiła, w połowie płacząc, a w połowie się śmiejąc, nic sobie nie zrobił złego. Wyszedł nienaruszony, cały. Otóż wypływa z wody i wdrapuje się na wybrzeże. Kuleje trochę, ale to drobnostka! Pochwycił Normę za cugle, która się zatrzymała, dobre zwierzę! Wsiada na siodło jedzie! Jakaż godna podziwu odwaga! Któżby się zdobył na coś podobnego po takim upadku? To prawda, że upada zwykle z niewysłowioną zręcznością. Możnaby sądzić iż robi to umyślnie.
— A inni jego towarzysze? pytała Herminia.
— Inni? Wciąż jadą. Jeden z nich wszakże wyprze-