Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak... dobrze o tem wiedzieć... kiedy rozmawia i śmieje się z panem de Condamin, to napewno sam niewiele od niego lepszy... trzeba unikać tego ptaszka...
Posłyszawszy to szczebiotanie panienek, ksiądz Faujas poczuł, iż pot wystąpił mu na czoło. Lecz zapanował nad sobą, nie zmienił wyrazu twarzy chociaż nagle pobladł i wargi mu się zatrzęsły. Zdawało mu się, że wszyscy ludzie zebrani w salonie, mówią o proboszczu, którego zamordował, oraz o szachrajstwach jakich się dopuścił. Twarze panów Delangre i Porquier wydały mu się surowe, oskarżające. Pan de Bourdeu także musiał o nim mówić do swojej sąsiadki. Maffre, sędzia pokoju, zdawał się w nim węszyć złoczyńcę, którego należałoby uprzątnąć. A potwornie brzydka para małżonków Paloque spoglądała ku niemu z niemem okrucieństwem, streszczając ogólne wrażenie oburzenia na człowieka, łączącego w sobie tyle naraz przewinień. Ksiądz Faujas cofnął się nieco w tył, oddalając się od panien Rastoil, ku którym nadbiegła matka, jakby w chęci zasłonięcia ich, od wstrętnego sąsiedztwa. Oparł się o fortepian i złożywszy ręce, spoglądał z góry na strojny tłum gości pani Felicyi, czuwając, by mu rysy twarzy nie drgnęły. Tak, najniezawodniej wszyscy usuwali się od niego z wyraźną niechęcią i wszyscy musieli coś knuć przeciw niemu.
Stał nieruchomo i patrzał, wtem drgnął, ujrzawszy wśród grona kobiet księdza Fenil, który osu-