Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nięty w nizkim fotelu, uśmiechał się dwuznacznie. Oczy ich się spotkały i przez chwilę mierzyli się wzrokiem, jak dwaj zapaśnicy, mający z sobą wieść walkę o życie. Panie otaczające księdza Fenil poruszyły się z miejsca, zaszeleściły jedwabne ich suknie i ksiądz znikł na nowo zasłonięty rojem strojnych kobiet.
Niepostrzeżenie Felicya zbliżyła się do fortepianu i zasadziła przed nim starszą z panien Rastoil, słynącą a wdzięku z jakim śpiewała sielankowe piosenki. Korzystając z chwili, pani Felicya skinęła na księdza Faujas i stanąwszy z nim we wgłębieniu okna, spytała:
— Coś pan zawinił wobec księdza Fenil?...
Rozmawiali prawie szeptem, by nie przeszkadzać śpiewającej pannie Rastoil. Ksiądz Faujas udał zadziwionego, lecz gdy pani Rougon ruszywszy ramionami, rzekła mu coś prawie do ucha, zmienił taktykę i zaczął z nią mówić otwarcie. Uśmiechali się rozmawiając, tak iż każdy z gości zebranych w salonie, mógł sądzić, że bawią się wymianą zdań banalnej grzeczności, wszakże oczy ich błyszczały wymownie, świadcząc o ważności poruszanych przez nich kwestyj. Wtem muzyka i śpiew panny Rastoil ucichły, lecz na prośbę obecnych zaczęła śpiewać inną modną piosenkę. Felicya mówiła więc dalej:
— Trzeba wyznać, że dzisiejszy, pierwszy pana występ jest zupełnie nieudany. Naraziłeś pan sobie wszystkich najniepotrzebniej. Przez jakiś