Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cząc, robiła pończochę i z przyjemnością wsłuchiwała się w dźwięk tego głosu obcego, rozlegającego się w spokojnem, codziennem jej otoczeniu. Od czasu do czasu spoglądała na wyrazistą, kwadratową twarz księdza, i znów opuszczała oczy na robotę, dziwiąc się przyjemności, jakiej doznawała na widok tego barczystego, zdrowego mężczyzny, który tak łagodnie rozmawiał z jej dziećmi, i który żył w tak ciężkiem ubóstwie. Mouret nie spuszczał wzroku z nowej sutany księdza, wreszcie nie mogąc dłużej wytrzymać, rzekł, śmiejąc się niezręcznie:
— Dla czego się pan wystroiłeś, schodząc do nas na wieczorną pogawędkę... My tego nie wymagamy, jesteśmy ludzie prości i przyjmujemy państwa jak dobrych znajomych...
Marta zarumieniła się za męża a ksiądz odpowiedział i wielką swobodą, iż dziś właśnie kupił ową sutanę i nie zdjął jej dla zrobienia przyjemności matce, która znajdowała, iż wygląda wspaniale jak król w tyra nowym stroju.
— Wszak prawda, matko, żeś tak powiedziała?...
Pani Faujas kiwnęła głową na znak potwierdzenia i znów siedziała nieruchomie zapatrzona w swego syna. Wybrała sobie miejsce naprzeciwko niego i rada była, iż światło lampy padało nań wyraźnie. Twarz jej nabierała wyrazu ekstazy i niezmiernego przywiązania.
Rozmowa toczyła się o różnych drobnych kwestyach bieżących, ksiądz Faujas mówił z wesołem