Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ożywieniem, chociaż z pewną powagą. Z uprzejmą grzecznością wysłuchiwał plotek, których cały zapas wyładowywał przed nim Mouret. Wreszcie, ten ostatni zaczął opisywać rodzinny swój sposób życia:
— Wieczory płyną nam spokojnie, wyłącznie w naszem kółko. Nie zapraszamy gości, bo nam jest najprzyjemniej z naszemi dziećmi. Codziennie grywam w pikietę z moją żoną. Tak do tego przywykłem, że chybabym nie zasnął inaczej...
— Niechajże państwo nie zmieniają swoich przyzwyczajeń z naszego powodu, zaczął prosić ksiądz Faujas. Bardzoby nam było przykro, gdybyśmy mieli być przeszkodą...
— Nie, nie, przecież nie jestem jeszcze starym maniakiem... nic nie szkodzi, że będzie dziś przerwa... nie umrę, a nawet nie rozchoruję się, jeżeli nie zagram codziennej partyjki...
Ksiądz nie przestawał nalegać, lecz spostrzegłszy, iż Marta szczerzej od męża wyrzeka się gry w pikietę, zwrócił się ku matce, która dotychczas siedziała zapatrzona w niego i milcząca:
— Matko, może zechcesz zagrać w pikietę z panem Mouretem?...
Spojrzała pytająco synowi w oczy, gotowa czynić co tylko zażąda, Mouret zaś wymawiał się, protestował, zapewniał, iż najmilej mu czas dziś upłynie na gawędce z sąsiadem, lecz gdy ksiądz wspomniał, iż wie na pewno, że jego matka lub grać w pikietę i dawno nie miała sposobności uży-