Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czył bowiem na pewno, iż za pomocą Dezyderyi zwalczy ich dziki upór. Ta drobna okoliczność podnieciła jego ciekawość, rozbudzoną teraz do najwyższego stopnia. Pragnąc koniecznie cośkolwiek wiedzieć, począł wybadywać Różę, wchodził więc coraz częściej do kuchni i miewał z kucharką długie, szeptem wiedzione rozmowy. Marta uczyniła mu uwagę, iż postępuje bez taktu, lecz uniósł się gniewem, zaczął się wypierać, posuwając do najwyraźniejszego kłamstwa. Poczuwając się wszakże do winy, ukrywał teraz przed żoną swoje schadzki ze starą kucharką, z którą rozmawiał o księdzu Faujas w wielkiej tajemnicy, cichaczem.
Pewnego ranka, Róża skinęła na niego znacząco, spiesznie więc wemknął się do kuchni. Róża zamknęła ostrożnie drzwi, mówiąc szeptem:
— Już chyba od godziny czatuję na pana a tu pan jakby na złość nie wychodzi ze swego pokoju!
— Czy wiesz co ciekawego?... Mów, mów!
— Zaraz pan zobaczy... wczoraj wieczorem rozmawiałam co najmniej przez godzinę z panią Faujas!
Przyjemny dreszczyk przebiegł pana Moureta z radości; aż przysiadł na stołku, z którego opadały ścierki kuchenne, taczające się końcami po podłodze, pełnej obierzyn jeszcze niezamiecionych od wczorajszego obiadu.
—Mów prędzej, moja kochana, mów, proszę!