Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/615

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marta, nie zważając na tę przerwę, mówiła z wzrastającą energią:
— On z mojej winy, tylko z mojej jest teraz w Tulettes w domu obłąkanych!.. Dlaczego wyście się wszyscy zmówili i osądzili go za waryata? Dlaczego wmawialiście to we mnie?... Ach, jakie to okropne, i okrutne! Wyście wiedzieli, że ja obawiam się szaleństwa... władnego, mojego szaleństwa. Będąc młodą dziewczyną już się tego obawiałam. Zdawało mi się czasami, że mi ktoś otwiera czaszkę i mózg mój wypija. Czułam jakby bryłę lodu na skroniach. Straszne to uczucie powtarzało się i później. Zimno mroziło mi krew w żyłach... drżałam, myśląc wciąż, że zwaryuję... Tymczasem powiedzieliście, że to on zwaryował. Uwieźli go z domu, a ja pozostałam... Pozwoliłam i na to. Traciłam głowę. Lecz od tej chwili wyrzuty sumienia nie przestają mnie dręczyć. Gdy tylko przymknę oczy, widzę natychmiast postać jego. Prześladuje mnie to widzenie. Gdy siedzę godzinami zapatrzona i nieruchoma, jego wtedy widzę. Ta męka powtarza się coras częściej... Znam dom, w którym on jęczy zamknięty. Widzę go tam bezustannie. Wuj Macquart pokazał mi ów wstrętny budynek. Szary jest jak więzienie. Okna ma zakratowane... czarne...
Tchu jej zabrakło. Dusiła się. A gdy poniosła do ust chusteczkę, odjęła ją pełną krwi. Ksiądz znów stał, skrzyżowawszy mocno ręce na piersiach