Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rości. Przychodziła zazwyczaj raz na miesiąc i to nie na długo. Zastała dziś zięcia i córkę w stołowym pokoju. Gdy Róża zawiadomiła o jej przybyciu, Mouret rzekł do żony, nie ukrywając zadziwienia:
— Czego też może chcieć od nas?... Przecież nie ma jeszcze miesiąca a już znowu przychodzi... Coś musi w tem być... na pewno nowe jakieś sidełka chce zostawić...
Mouret, krewny rodziny Rougon, był niegdyś kupczykiem w ich sklepie, jeszcze w owych czasach, gdy omal nie zbankrutowali, kupcząc towarami w ciasnym sklepiku w starej dzielnicy miasta Plassans. Od tego czasu nie przestawał ich podejrzywać o sprawy nieczyste, oni zaś mieli do niego zawiść, nietylko za to, że mógł ich posądzać, lecz również z tego względu, iż dorobił się majątku szybko i uczciwie. Gdy z pewnym naciskiem powtarzał w obecności państwa Rougon: „Ja, bo zawdzięczam mój majątek tylko pracy“ rodzice Marty zamieniali ze sobą ukośne spojrzenie, wybornie rozumiejąc, iż to był przycinek, dający, im do poznania, że oni inną drogą stali się posiadaczami znacznej fortuny. Jakkolwiek pani Rougon zamieszkiwała dom własny, jeden z najwspanialszych na placu podprefektury, wszakże zazdrościła córce a zwłaszcza zięciowi, spokojnego, cichego ich ustronia; była to zawiść starej handlarki, żądnej opływać w dostatki nabyte codziennemi zyskami ze sprzedaży towarów.