Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zdjęli okowy na rozkaz władzczyni. —
Znowu on wolny jak wiatr na pustyni!
Lecz w sercu jego taki smutek cięży,
Jakby z rąk na nie przełożono więzy.
Skinęła — drzwi się otwarły tajemne,
Wiodą ku morzu przez przejścia podziemne.
Wyszli za miasto — przyśpieszają biegu,
Gdzie fala szemrząc srebrzy się po brzegu… —
Konrad szedł zwolna — nie dba i nie bada
Co go ma spotkać? — swoboda czy zdrada? —
Czuje że opór na nic się nie przyda,
Jak gdyby jeszcze był w mocy Seida.

XIII.

Łódź czeka — wsiedli; — rozdęły się żagle,
Pękł sznur — łódź w pianach zaryła się nagle,
I poszła z wiatrem. — Cieszy się gromada! —
Ileż tu wspomnień dla duszy Konrada! —
Dumał sam w sobie — aż głaz nad zatoką,
Gdzie wysiadł na ląd, spotkał jego oko.
Ach! od téj nocy, on, choć czas tak krótki,
Wiekowe przeżył trwogi, zbrodnie, smutki! —
I gdy cień głazu posępny, olbrzymi,
Sięgając łodzi, czernił się nad nimi,
On wzrok odwrócił, twarz płaszczem obwinął,
I stał dumając, aż ten cień przeminął.
Przypomniał wszystko — Gonzalwa, swą nawę,
Braci swych, tryumf, klęskę, więzy krwawe,