Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tego człowieka ponad wszystko, ponad własne życie kochała.
Przygarnęła jego głowę do piersi i mokremi od łez ustami tuliła się do jego nieruchomych ust.
— Nic mi nie jest. Marto, jestem zupełnie zdrów… Tylko bardzo przemęczony i ta… śmierć przyjaciela.
Mój Boże! A przecie chciała mu zrobić wyrzut, że przez tak długi czas, ani jednego słowa do niej nie napisał. Teraz nie mogła sobie tego zamiaru darować. On tak musiał cierpieć! Tak bardzo cierpieć! Nigdy nie przypuszczała, by przyjaźń mogła być aż tak silnem uczuciem. Sama miała przyjaciółki… ale to widocznie tylko przyjaźń dwóch mężczyzn, może doskonała przyjaźń, osiąga aż tak potężne wiązania, że ich zerwanie przez śmierć potrafi zrujnować…
Nie mogła tego zrozumieć, ale wiedziała, że spotkać go musiała ciężka, ponad siły ludzkie, krzywda. Ach, gdyby umiała, gotowa była odkupić ją najcięższem własnem cierpieniem, bez wahania, za każdy ten siwy włos oddałaby najszczęśliwszy dzień swego życia…
— Zmęczony jestem bardzo…
Poszedł do łazienki. Marta gorączkowo przygotowywała łóżko, pyjamę, zapuszczała rolety. Nie pozwoliła służbie do niczego się dotknąć. Sama zajęła się śniadaniem, zastawiając stolik na kółkach do ostatnich granic możliwości. Sama zaparzała herbatę.
Zrozpaczona była, że nic jeść nie chce.
— A może konjaku wypijesz? — pytała z błaganiem w oczach. — To cię rozgrzeje i na sen dobrze zrobi.
Zgodził się. Wiedział, że inaczej nie zaśnie, a przecież musiał wypocząć, bo tyle ma spraw do załatwienia w „Adrolu“ i najpilniejsze — mieszkanie dla Ewy i Janka.
Marta uradowana, przyniosła butelkę i kieliszek, lecz przeraziła się, gdy Andrzej nalał sobie pełną szklankę.
— Żeby ci nie zaszkodziło…
— Nie, — odparł — nerwy mam stargane. Inaczej nie zasnę.