Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ucałowała go czule i wyszła. Po chwili rzeczywiście zasnął. Zajęła się rozpakowywaniem jego walizy. Zawsze to robiła, ilekroć wracał z podróży. Zawsze też znajdowała tam jakiś drobny upominek dla siebie.
Teraz jednak, może podświadomie, nie upominka szukała. Gdzieś w jakiejś zamkniętej komórce mózgu zaczaiła się iskierka niepokoju. A nuż znajdzie jakieś wyjaśnienie? — nie myślała, lecz coś w niej myślało.
W walizie podarku nie było. Natomiast na dnie leżała czarna nieznajoma teczka. Ręka jej lekko drgnęła, gdy sięgnęła po nią. Bez wahania zaniosła ją wszakże do gabinetu i położyła na biurku.
Wszystko było już zrobione. Teraz pozostaje tylko czekać obudzenia się Andrzeja. Jak to trudno jest czekać. Ale niech śpi jak najdłużej. Niech wypocznie. Kochany!…
Siedziała przy biurku i tak się jakoś stało, że po pewnym czasie ręka sama wyciągnęła się w kierunku teki. Była to duża, ciężka skórzana teka. Wewnątrz napewno są jakieś papiery, dokumenty…
Co też może w niej być? A może?…
Nie sformułowała pytania i nawetby sformułować nie potrafiła. Ale palce sięgnęły do zamka.
Lekki nacisk, mocniejszy, silny…
Teczka miała dwie klamry i obie były na klucz zamknięte.
To otrzeźwiło Martę. Jakże mogła próbować! Zawstydziła się. Nie można tak siedzieć. Bezczynność jest złym doradcą. Wstała i poszła do kuchni. Wydała kilka poleceń. Wysłała Piotra po wino, spróbowała smaku potraw i zapowiedziała, że nie będzie jadła obiadu póki pan nie wstanie. Potem zatelefonowała do Romana. W „Adrolu“ dowiedziała się, że jest w domu, a w domu, że wyjechał do Ratyńca.
Doktorowi Grzesiakowi wolała nie mówić o powrocie męża. Zarazby przyjechał i nie miałaby Andrzeja dla siebie ani minutę. A przecież tak strasznie się za nim stęskniła. Biedny, ile on musiał wycierpieć!