Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

własnych pokojach i z nikim bliższej znajomości nie zawarli.
Cały dzień spędzamy nad morzem. Przed obiadem tu, a później na „Rusałce“.
— Tak. To nasza łódź. Janek ją tak nazwał.
— Ładnie nazwałem, prawda? — zapytał chłopiec.
— Bardzo ładnie. A umiesz już obchodzić się z motorem?
— O, świetnie. I mamusia też. Prowadzimy łódź na zmianę.
— Na zmianę — roześmiała się Ewa — to znaczy, że ja prowadzę wtedy, gdy przepływa jakiś okręt i Janek ogląda go przez lornetę.
— Mamusiu!
— Ach ty, zachłanny sporsmanie! — uśmiechnął się Dowmunt. — A wyścigów motorowych jeszcze nie urządzałeś?
— Nie, — westchnął chłopiec — mamusia nie pozwala. A szkoda, bo jest tu jeden inżynier z Sosnowca, co ma „Albatrosa“ i jeszcze dwuch panów na „Flądrze“ i na „Kijance“. Oni prawie codzień urządzają wyścigi. Tylko zawsze zwycięża „Albatros“, bo to wielka motorówka. Czerdzieści koni i motor Hispano-Suisa. Wspaniała!
Tego dnia jednak Janek nie mógł zaprezentować panu Andrzejowi zalet swojej „Rusałki“, ani własnych perfekcyj marynarskich. Zjedli razem obiad, a później Ewa uparła się, by Andrzej przespał się:
— Musi pan odpocząć.
Istotnie nocna podróż i słony oddech morza popierały to żądanie i Andrzej spał aż do zmroku. Rzeźki i wypoczęty przyszedł do „Niezabudki“ przed wieczorem.
— Panie Andrzeju, — zadecydował Janek — pójdziemy teraz kupić kostjum kąpielowy. Przecie nie będzie pan chodził na plażę w ubraniu.
W sklepie wybrał dla Andrzeja czarny kostjum z granatowym rąbkiem: