Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z pierwszym brzaskiem ucichł wiatr. Ale fala nietylko nie zmalała, lecz wzrosła jeszcze bardziej.
W mętnej poświacie zbliżającego się dnia mogli teraz rozróżnić kontury otaczających łódź potwornych kształtów.
Andrzej nagle zrozumiał całą bezowocność poszukiwań. Czuł, że traci świadomość, że ogarnia go szaleństwo.
Zaczął krzyczeć.
Rozpaczliwie, dziko, nieprzytomnie.
— Ewo!… Ewo!… Ewo!… Gdzie jesteś! Ewo! Ty żyjesz! Ty żyjesz! Ewo!…
Po niejakim czasie do obłędnego głosu mężczyzny przyłączył się przeraźliwy krzyk chłopca.
— Mateńko, mateńko! Gdzie jesteś!…
I płynęli tak naprzód, szaleni w szaleństwie morza.
Na wschodzie zaróżowił się świt. Wąski pasek seledynu zaczął się rzoszerzać. Chmury ustępowały zwolna i na skarpach fal zajaśniał błękit.
Wyczerpani do reszty, półprzytomni, targani szarpnięciami bałwanów, pokrwawieni od pasów, które wpijały się im w ciało, ponurym wzrokiem witali wschód słońca, tego słońca, co poto przyszło, by dobić ostatnie ich beznadziejne nadzieje, by bezlitosnym blaskiem oświetlić pustkę rozhuśtanego żywiołu.
Andrzej ostatkami sił trzymał kierownicę. Wiedział, że jedna chwila nieuwagi, jedno małe zboczenie łodzi, jedno odchylenie dzioba, a fala uderzy w burtę i — koniec.
— A dlaczegóżby nie?… — pomyślał.
Koniec… więc koniec męczarni, koniec cierpień, koniec rozpaczy… Dlaczegożby nie?…
Powoli ręce same zaczęły skręcać ster… Jeszcze chwila, jeszcze dwa centymetry w lewo… Nagle uświadomił sobie obecność Janka i szarpnął sterem. Łódź posłuszna zrobiła pełne półobrotu i nadbiegający bałwan uderzył w rufę, wypychając motorówkę naprzód.