Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

RADCZYNI: Rany boskie! jak po pierwszym akcie kurtynę spuszczano, jak mi serce zaczęło bić: będą wywoływać, czy nie będą. A jak Fredzio wyszedł i zaczął się kłaniać: powiadam ci, tak mi się łzy puściły z oczu…
AMA (z wyrazem wyższości): Bo też mama to traktuje zbyt seryo. Ja już wprzódy wiedziałam, że będą wywoływania, wiedziałam nawet, ile będzie wieńców.
RADCZYNI: Ii, nie wiedziałaś o wszystkich. Np. ten wielki kosz azalei…
AMA: Prawda, to jedyna niespodzianka. Nie wie mama, od kogo?
RADCZYNI: Hihihi! ode mnie, dziecko, ode mnie!
AMA: To mama jest tym nieznanym wielbicielem?
RADCZYNI: A któż go tak wielbi, jak ja, matka?
AMA: Myślałam… (Wzrusza ramionami. — Do salonu idąc, na progu). Ale tego nie zapomnę i to mnie do pasyi doprowadza…
RADCZYNI: Co, dziecko?
AMA: Co wyprawiali z tą aktorzycą.
RADCZYNI: O Żegockiej mówisz?
AMA (z pasyą, z drugiego pokoju): Jaka tam Żegocka? Felka, taka sobie Felka z ulicy, córka żebraczki czy straganiarki… I ją więcej oklaskiwano i wywoływano, niż Fredzia!