Przejdź do zawartości

Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

RADCZYNI: Co ty też, Amusieńko… Bili jej brawo, bo ładnie grała, ale gdzie to się mogło równać…
AMA: Bo mama była wpatrzona tylko w swojego syna, a ja dobrze na wszystko uważałam! Taka dziewka! taka Felka, co trzy–cztery lata temu… A jak to wychodziło do publiczności! Królewna, iście królewna!
RADCZYNI: Boć przecie grała królewnę! I grała — no, trzeba jej to przyznać, cudownie!
AMA (wlatuje z drugiego pokoju): Jeśli mama tak nią oczarowana, cóż dopiero… Nie jestem zazdrosna, ani mi się śni, ale jeszcze będzie opinia, że ona była bohaterką wieczora — nie Alfred!
RADCZYNI: Na miłość boską, bądź–że dla niej uprzejma, jak przyjdzie, Amusieńko. Wiesz, jak Fredziowi na tem zależy!
AMA: Wiem, wiem, przecie mama widzi, że politykuję, jak mogę. A uważała mama, jaką ona toaletę miała w pierwszym akcie?
RADCZYNI: Nie, nie pamiętam.
AMA: Cudowna! Muszę sobie podobną…
RADCZYNI: Sprawisz sobie, dziecko kochane, sprawisz! Taka jestem szczęśliwa, powiadam ci. Ode mnie dostaniesz tę toaletę.
AMA: Mamusiu kochana! (Całują się).
RADCZYNI: No, pójdę ja do kuchni, a ty zobacz w dalszych pokojach… Choć gdzie ja dzi-