Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie. Tylko bym rad pogwarzyć z wami.
— Potoście przyszli?
— Poto.
Weronka zatrzymała się.
— Janosik — rzekła — dziesięć lat — —
— Samo tak pachnie ten las i potok szumi — odpowiedział. — Ja kiedym nad nim stanął, to się mi widziało, żem od niego nie odchodził nigdy.
— A nie słyszeliście go dziesięć lat — —
Usiedli pod izbą na ławie, w pomroce.
— Weronka — zaczął Janosik — ja sobie waszą pieśń śpiewać kazałem. Pamiętacie ją?
I zagwizdał zcicha nutę swych natchnień wojennych.
— Pamiętam — odpowiedziała Weronka.
Taka była noc, kiedy poślubiliśmy sobie nawzajem serca nasze.
I szła cicha noc, a oni siedzieli na ławie pod izbą, w śródlesiu bezgranicznem, tajemnem, wysoko nad światem, dalecy życiu. I mówili.
Oparła mu Weronka na ramię lico, szepcąc tak cicho, jak gdyby ćma przefrunęła.
— A ty chcesz iść?
— Gdzie?
— Na grób?
— Jaki grób?
— O Janosik! W dolinę, wysoko, w Dolinę Batyżowiecką...
— A któż tam leży?
— Kto?
Podniosła go ręką i powstali i przeszli ku bocznej bramce za domem, wprost w las, skąd się leśna perć rozpoczynała.
Weronka szła naprzód.
Wolno szli w oćmie nocnej, pod górę, bystro, a gdy