Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
J. CYMISCHES: Stępiałem w dowcipie, ależ naturalnie — cóż to mnie obchodzi!... Daj mi ten pierścień i mnie nie wydaj, a ujrzysz, jakim zaprzęgiem będziemy: kniaź, Nikefor i ja pod siodłem Twej córy — zawieziemy ją aż do kraju, gdzie Hekate najśliczniejsze w raju jabłko rzuca na pożarcie psu trójgłowemu, który trzy mordy liże i trzy podogonia...
WELIA: Jeśli nie dokonasz rozkazu, my zaklniemy żmiję, że Ci Twe serce obejmie kręgami, żebra Ci wygną i głowa wykręci się w tył, że będziesz chodził rakiem —
J. CYMISCHES: Poznałem Waszą moc słuchu, łaskawa Hekato, i chcę być z Wami w takiej harmonii, jak kradnący się w nocy kochanek z psem, księżycem, i skrzypiącym schodem.
WELIA: Spieszę do groty, by zapalić ognie, korabie Rossów niech poznają drogę wśród raf mirjady!
(odchodzi)
B. TEOFANU: (wciąż wpatrzona w morze) Ukaż mi drogę z żelaza nabijaną djamentami!
Moje serce jest rolą, którą Ty zasiej w smocze zęby: niech kłosy na niej zabłysną wyrokiem błyskawic niszczących Boga...
Nie będę mieć łez —
J. CYMISCHES: (podchodząc) Ohydna woda!
B. TEOFANU: (nie widząc go) Jam łuk o napiętej cięciwie, serce moje jest w ogniu, myśli me rozpalone do białości Syrjusza!
Jedną z mych strzał wymierzam w swą najgłębszą Miłość, która wisi na krzyżu.
J. CYMISCHES: (do siebie) Leżeć Ci się będzie dobrze zemną na krzyżu!