Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
B. TEOFANU: Jestem Marją Medeą!
J. CYMISCHES: Mądrzejsze słowa słyszę, niż możnaby po takim wichrze, jakim ja jestem, spodziewać się!
Ona Medeą, Nikefor będzie Jazonem — a ja posiądę Złote Runo.
Pierścienia nie użyję, idąc sam do szturmu na zdobycie tronu i jeszcze trocha więcej.
Hola! do djabła! Jakiś Pan przy niej! Może to zwidzenie poświatli księżyca?
Lecz jeśli tak nie jest, mój sztylet uderzy go również prędko, jak Bóg błyska gromem.
Zbrodnio!
dlaczego masz ten urok, jakiego niema żadne białe prześcieradło cnót nieskalanych!
Szatanie!
dlaczego wszystkiemi zbrodniami mówisz tej nocy mrocznej do mnie? rozchyl mi jej duszę, jakby kolana kobiety ukochanej, które się rozchylą na mych warg pieczęcie! Zbrodnio dawnego Morza! tak, zbrodnio pradawna tej Macierzy mokrej, która spłodziła przed mirjadą wieków Węża Myśliciela!...
Już zniknął ten Ktosik. Więc to mi się zwidział?!
Wierzę w moc własną. Nie włożę jej pierścienia! —
Słuchaj mię Bazilisso! wzeszła gwiazda Wenus!
B. TEOFANU: Kto ty jesteś?
J. CYMISCHES: Strażnik Twych granic.
TEOFANU: Nie mam granic i nie znam Cię wśród mych dworzan.
J. CYMISCHES: Jam strażnik państwa romańskiego, biłem się z czarnymi, nieraz dni 15 nie miewałem w ustach pokarmu, zabijając lwy maczugą. A teraz pójdę z czar-