Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Rozumie ludzki, w jakiejżeś zasadzce — po tych omamieniach nie mam już sił uwielbić wielką chwilę Prawdy!
B. TEOFANU: Ten sygnet rzucam w morze.
B. NIKEFOR: Tak czy inaczej, moje serce już skamieniało, nie mogę już Ciebie — Ty znaleziona Arjadno, miłować! Zbyt długo błądząc w labiryncie, zmieniłem się sam w Minotaura!
Jedyna mi rzecz uśmiecha się jeszcze — widziałem na starogreckim Mauzoleum walczącą Amazonkę: weź topór i uderz! zabijając, patrz we mnie oczyma tak szczerymi, jakbyś wyznawała miłość.
B. TEOFANU: Na płycie Eleuzyjskiej tu widzisz dwie kapłanki-boginie, kładnące dłoń na głowie nagiego mężczyzny, który wtajemnicza się w Miłość i Zgon.
Ja, przysięgam, że choć odnalazłam się dopiero tak niedawno odnalazłam się naraz cała jak Atena z bronzu, lśniąca końcem ognistym włóczni.
Chodź ze mną świat inny utworzyć!
B. NIKEFOR: Niech się stanie jasność!
B. TEOFANU: Na wieki. Lub na tę chwilę, którą można nazwać: wieczność.
B. NIKEFOR: Idźmy. Światosław przysyła posłów. Całe Bizancjum upojone radością napłynęło do Mrocznego Pałacu. Nie ukrywajmy już naszego blasku.
B. TEOFANU: Idź sam. Jest mi zbyt szczęśliwie teraz w tych mrokach — z jarzeniem w duszy, jakiego nigdy nie miałam. Niedługo wrócę do Tronowej Sali.
B. NIKEFOR: Powiedz mi coś jeszcze...
B. TEOFANU: Mam łzy lazurowe szczęścia!
B. NIKEFOR: I ja!

(Patrzą w siebie, jak posągi, mówiące twarzami, gdzie