Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hrym jedzie od wschodu —
podnosi tarcz —
Jörmumgandr walczy wśród tytanów
robak uderza falę...

Wygnamy dusze do zimnego Niflhajmru, gdzie wirują mroki — lód i śnieżny tuman —
KALOCYR: A wszakże twój konung ruski, Światłosław, miał przyjąć chrzest, wodzu samlandów?
NORMAN: Długo się lękał śmiechu drużyny — uczynił to dla konającej matki.
KALOCYR: Także wam śmieszne jest chrześcijaństwo?
NORMAN: Zamało krwi wylał wasz bóg na krzyżu dla naszych ogromnych czasz.
Azowie nasi to mroczne chmury z piorunami.
KALOCYR: Mam polecenie do waszego kniazia — wiozą mu kosztowne materye, miniatury i broń — ale tu pogrzebana tajemnica, którą mu odsłonie — w sypialni!
Weź mię pod twą tarczę i miecz wodzu samlandów — źle gdyby tysiąc pięćset funtów złota dostało się hordom Pieczynhów, które krążą nad Borysthenem!
NORMAN: Możeś nie słyszał o straszliwych porohach: Niespij, Dźwięcząca, Nienasytna, Kłębiąca, Wir, — gdzie należy łodzie przenosić na barach, a z za skał lecą zatrute strzały stepowców! cóż cię tak odwagą napełnia, układny greczynie?
KALOCYR: Dla kniazia waszego łupy niezmierzone w Bułgaryi, dla Teofanu — marzenie o borealnej zorzy, a dla mojej głowy — (robi koło nad sobą)
NORMAN: Szubienica?
KALOCYR: Djadem!