Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
NORMAN: Niechże więc słowo nie wyjdzie za spróchniałą palisadę twych zębów —
narządzę łódź i wrócę tu.
KALOCYR: Ja przejdę się jeszcze po mieście —
NORMAN: Wypocznij dobrze przed wyprawą — przechadzki są tu niebezpieczne i rozmyślaj, czy umarły cesarz mniej wart jest niźli ty —
(podźwiga wieko kamienne sarkofagu i osłupiałego na ten objaw mocy Kalocyra bierze jak snop — wpuszcza do trumny i przyskrzynia. Patrzy w Teofanu, która uczuwszy wzrok z ciemności wzniosła z nad mogiły głowę i wejrzała w mrok wzrokiem tak gwiaździstym, że Norman zakrywając twarz tarczą — cofa się jak przed upiorem).
BAZILEUS ROMAN (głośno modlitewnie): Weź go do swych nie ręką zrobionych przybytków — o Jezusie Wszechmocny i Ty małżonko Ducha świętego — Matko Zbawiciela!
(do Teofanu)
Już ledwo żyję ze znużenia, harcując na koniu po górach lesistych Azyi, mogę dzień cały nie jeść ubijając odyńce lub daniele, pantery lub dzikie bawoły — lecz tu mnie udręcza złe sumienie i miłość. Musiałem zbliżyć się do twarzy umarłego, spojrzał we mnie oczyma, które oślepły ślęcząc życie całe nad księgami... siostra moja Agata, która dozorowała chorego, zdaje się domyślać. Teofanu — czytałem u jakiegoś chronografa: „w spiżowych czasach — wśród głęboko upadłych narodów nie może nikt z czystemi rękoma wspiąć się do najważniejszych miejsc — wystarczy za pokutę — jeśli wyniesiony ujemne czyny swego pochodzenia zagładzi wielkiemi zasługami dla szlachetnej sprawy“.