Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Objaw mi te olbrzymią prawdę Twego serca: kiedy mówisz o miłości dla mnie, Ty kłamiesz?!
B. TEOFANU: Mówię prawdę. Uśmiecham się, radośno mi aż do łez, że tak możesz cierpieć z mej przyczyny.
(Patrząc w morze)
Jest studnia niezgłębiona, w niej świeci oko olbrzyma. To nie księżyc przegląda się w Oceanie to światło mej Jaźni patrzy w mroki przeznaczenia.
Zawierz mi. Jestem z Tobą aż po ostatnią wieczność.
B. NIKEFOR: Amen.
(Patrząc w niebo)
Słyszysz nas Ty? Ty!
(Bierze za rękę B. Teofanu)
Idźmy już.
B TEOFANU: Idź. Jestem bezwładna, niechcę widzieć ludzi. Nie chcę być w Pałacu. Tu jest mi dobrze słuchać Morskich fal i Ognia. Kiedy powrócę, będę znów Bazilissą.
(B. Nikefor odchodzi).
(Bazilissa, ku niej, jak nietoperz, wlecze się Choerina).
CHOERINA: Tak, Monarchini!... żyję ja w tym pałacu, badając mikrokosm ludzki — poznaję tajemnice uczt, tajemnice łoża, tajemnice mszy, tajemnice spowiedzi, tajemnice milczeń klasztornych, które me zdradzą się nawet w błysku nagłym pochodni w twarz, kiedy ręka podpisuje spisek...
Ty nie znasz tych podstępów i kłamstwa. Ty nie wiesz, czem jest Gehenna hipokryzji, na którą się zdobywa ambicja i pobożność!!