Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Dlatego kazałem wam patrzyć na te rajskie barwy, bo za chwilę — będzie noc w oczach waszych.
WITEŹ ŻORAWJON:

Oh, mnie przepych nie porywa —
wolę nasz biały pierwiosnek,
który, gdy narzeczona nieżywa, —
tu mi brak rymu!

TERPNOS: (przechodząc) Jest baranina i czosnek!
WITEŹ ŹÓRAWJON: (wącha) Golgotą jest życie!
(chwyta się za pierś i znowu pozuje)

Dla Ciebie, moja Włado,
Władczyni, Władzico, Właduchno —
cierpiałem tak, że aż puchną
me włosy, różaną zwilżone pomadą!
Dla Ciebie, o Ty bez ciała,
bez jednej maleńkiej kosteczki,
przeżyłem sześć godzin, jak skała,
w więzieniu — bez Twej, Arjadno — niteczki!
Lecz ty — okrutna kochanko,
nie przyszłaś do mnie z bukietem,
nie zapłakałaś dżetem
swych czarnych łez — o bizantyjska Cyganko!

KALOCYR: Wysoki jest Twój okrąg myślenia, rycerzu Artusowegu stołu, i z pewnością na sławnej w gędźbach górze Muzobrzęk upierzysz swe gniazdo!
Tymczasem zapłać mi choćby tym rubinkiem me poświęcenie i podziw.
(Witeź Żórawjon odwraca się z goryczą).
KALOCYR: (do siebie) Zdaje się, że to parweniusz.
(Znów czyniąc honory).
Teraz uważcie, bo chwila jest najuroczystsza!