Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
miłość. W ofierze, Ty Afrodyto Niewinna, zabrałaś moich sojuszników, zostało mi tylko siedmiu.
B. TEOFANU: Więc ty szedłeś ku mnie w dymach czarnoksięskich i ja wzięłam cię niegdyś za Djonizosa podziemnego?
J. CYMISCHES: Mnie — i nie raz jeszcze Ci dowiodę, że mam boskośc Erosa.
B. TEOFANU: Fe, amfibię wzięłam za boga. wyznaj, może ty jesteś jakimkolwiek i czegokolwiek bogiem — może choć masz królestwo koników morskich lub ślimaków? — nie? — może jesteś bogiem koniokradów i szulerów? bogiem ironji?
Ah, poznaję cię, kapitanie zwany Nikim!
J. CYMISCHES: (wściekły) I będąc nikim — posiadałem Cię!
I posiadałem — bez żadnej satysfakcji, przyznaję to!
(Zrzuca i depce wspaniałe szaty — stoi w krótkiej tunice z gołemi nogami, drżąc z furji i ściskając miecz. Jest zaiste piękny: z blond brodą i rudo-ognistymi włosami, z delikatnym nerwowym nosem, fiołkowymi oczyma, mały lecz zręczności i siły potwornej).
Przyjrzyj się mi — jestem zwyczajny Antropos, oficerek — który Cię ujarzmił!
(B. Teofanu, jakby przed nią było puste miejsce, patrzy dalej spokojnie przedsię).
B. TEOFANU: W obliczu śmierci mówiłeś prawdę, więc teraz kłamiesz...
J CYMISCHES: Mam nad Tobą litość, bo dotąd nie jesteś zdolna uderzyć w alarmowy dzwon i ujrzeć me łamane ciało na żelaznej rozpalonej kobyle!
(do siebie)