Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
tylko tam na miejscu — gdy stanę od was zdaleka przed tą skałą —
ŻOŁNIERZE: Przysięgnij, że nie oszukujesz?
CHOERINA: Ja? dajcie mi skorpiona, a pocałuję go w sam ogonek.
ŻOŁNIERZE: Przysięgnij na krzyż.
CHOERINA: Właśnie że wpoprzek i wzdłuż i nakrzyż przysięgam, że jestem z kwalifikacji czarodziejem!
(Zagrała trąbka, żołnierze odbiegają)
Straciłem resztę humoru —
nie znaczy to, abym stracił na rozumie. Lecz tak mi się spodoba: nie mieć humoru.
Ciekawym, czy będą mnie przypalać i odrą ze skóry? Gdybym zwrócił się do Bazylissy? — — ale jeśli powiem mą publiczną tajemnicę, to żeby nie gorszyć wojska, oddadzą już bez apelu, mnichom na sąd... a ci umieją robić piekło...
(nuci)

W lochach zgonu,
u stóp tronu
Szatana —
lecą liście!...
dusza iście
zwalana.

Nie czuję głodu, choć nie jadłem, nie czuję snu, choć nie spałem, nie pożądam męża ani osła ani żadnej rzeczy, która Bożą jest.
Chce mi się poprostu ze strachu przed śmiercią — żyć. Niczego nie chcę, tylko już dla wprawy zrobić ostatnie szelmostwo, aby dowieść, że nie mam złudzeń co do