Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
nędzy wszystkiego... Πάντα ῥεῖ — to znaczy, że wszystko ryje...
Patryarcha napływa, dostojny starzec udaje, że mnie nie widzi, wszakże jest ślub, nad czem on kał-kulkuje?
Ja coś na tem zarobię, ja muszę coś na tem zarobić...
(śpiewa)

W lochach zgonu
nakształt dzwonu
pustego —
w piersiach bije,
wrzeszczy, wyje —
bez tego!

(ukazuje jedną ręką na niebo, drugą na podołek).
PATRYARCHA: Czego tak zawodzisz, Ojcze świętobliwy? czemu w dybach?
CHOERINA: Wzięli mnie Arabowie i dotąd mnie nie rozkuli moi rodacy. O niewdzięczna ta ziemia!
(Halabardnik chrząka)
Milcz, milcz, bo ci wyrwą język! —
Tak, zaiste jestem ojcem cnotliwych godzin, które jak białe jagnięta wychodzą ze mnie na paszę, gdzie je wilk Czas pożera i nie wracają już. Przeto żal mię gniecie, że moją aureolą muszę uświęcać tę wyspę ziemną, gdzie wilk Czas omyje sobie pysk, zjadłszy me wszystkie godziny. O hej, hej!
PATRYARCHA: Będę myślał nad twymi słowami o białych jagniętach, które wydają mi się jednak zbyt ciemne.
CHOERINA: Namiestniku istniejącego dla długich uszu, lecz nie dla nędznego Rozumu Jehowy — proszę Cię o spowiedź in articulo (ciszej) morae.
Umrę (ciszej) niewnet.