Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
(Bazyli Eunuch zbliża się i nagle Choerinę chwyta za czuprynę)
BAZYLI EUNUCH: Ty psie nabożny, coś tam naszeptał Patryarsze?
CHOERINA: Ja? (o jakże trudno wykonać ślub nabożny do Ziemi Obiecanej) niech mi to pacholę zaświadczy — nic złego!
BAZYLI EUNUCH: (do halabardnika) Prowadź go na tortury. Ty hyeno pustyni, czemu to Patryarcha rzucił się do kościoła, krzycząc, że ślubu nie da, bo jest krewniactwo —
Skąd on to wie?
CHOERINA: Mogę zaświadczyć, zaprzysiądz za dziesięć talentów złota, że Bazileus Nikefor nie mógł być Ojcem chrzestnym.
BAZYLI EUNUCH: Zaprzysięgniesz to za uratowanie Cię od śmierci, za całe gnaty, za nieobdartą skórę, niewyłupione oczy, niepodciąganie na słupku, nieuduszenie cię gałką — i jedną dziesiątą część talentu srebrnego. Naści. Otóż i burza!
(z kaplicy wychodzi Nikefor, sypiąc piorunami z oczu).
CHOERINA: (do siebie) Wartoż było po takim patryjotycznym czynie z Bazilissą, być kopniętym przez Patryarchę, więzionym przez mnichów, bitym przez Eunucha... Straciłem wszelką subtelność! tyle spowiedzi, tyle zwierzeń — całą bibliothecam occultam ludzkich łotrostw i słabych stron znałem na palcach — Bazileus Roman gdy wydychał ostatni wiatr ze swych płuc — nie mnież to ściskał łapownicę, mówiąc: Rozwesel umierającego Kosmokratora, przyjazny sodomito!
Ahem, niebo przestało być wolnomyślne!