Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wioska była w pożarze, a Kleftowie bez litości łupili i uciekali ze zdobyczą.
Podobne wycieczki były nieczęste. Prości, rubaszni, lecz przytém szlachetni Kleftowie, w nagłéj tylko potrzebie chwytali się gwałtownych środków. Dowodzi tego ich łagodne obejście się z brankami, stanowiącemi główną część ich dochodów. Zdarzało się nieraz, iż w liczbie branek znajdowały się córki ich najzaciętszych nieprzyjaciół, Agów i Bejów tureckich. Natychmiast, wywiedziawszy się o ich mieszkaniu, posyłali do krewnych, naznaczając sobie pewną ilość pieniędzy za każdą brankę, stósownie do jéj rodu i znaczenia. Okupy te często przychodziły aż w kilka miesięcy; Pallikarowie cierpliwie czekając, opatrywali we wszelkie wygody swych jeńców. Wieść niesie, że pewny Kapetanos, chcący ubliżyć brance, rossiekanym był na miejscu od własnych żołnierzy. Ujrzémy przykład téj gościnności na początku pieśni Skyllodimos.
W bitwie Kleft potykał się bez porządku i taktyki; nigdy w szeregu, lecz tu i owdzie rosproszony, polował raczéj niż wojował nieprzyjaciela. Przyczaiwszy się za pniem, krzakiem, kupą gruzów lub trupów, strzelał. Napadniony z bliska, odcinał się pałaszem lub sztyletem. Nocą chętniéj niźli dniem walczył;